Dostanę pewnie w japę od części swoich znajomych, ewentualnie się obrażą na jakiś czas, ale nie mogę się powstrzymać przed zwróceniem uwagi (pewnie po raz setny) na wegetarian. Mam kilkoro znajomych, którzy są weganami i faktycznie trzymają się tego. Przez dłuższy czas pozerzy byli mi obcy, mieszkając w Toruniu obracałam się głównie w "takim" towarzystwie, ale ostatnio coraz więcej ludzi mówi o sobie: JESTEM WEGE. I tu klops.
Ja jem mięso, lubię sobie zjeść babciny pasztet z dzika albo zająca, dobry schabik kupiony przez matkę od znajomego ze wsi, ale mięso jem rzadko. Średnio podchodzi mi smak, nie przepadam za wieprzowiną czy wołowiną, ryby dobrze jeść tylko świeże, więc też o nie ciężko. W sumie, biorąc pod uwagę część moich znajomych i ich "filozofię", mogłabym powiedzieć, że jestem wege, przecież nie jem mięsa
zbyt często.
Czy nie jest śmieszna sytuacja, kiedy robimy wspólnie kolację, ktoś kogoś pyta: ejże, kto nie je mięsa? (ja z chęcią bym nie zjadła, ale z reguły jest to pytanie z podtekstem: kto jest wege? więc nie powiem, że ja, bo jem, ale pewnie tego konkretnego nie zjem, bo nie lubię - i potem siedzę o suchym pysku albo podziubię trochę i podziękuję). I w tym momencie podnosi rękę
ktoś. Ktoś faktycznie, nie je mięsa, więcej - mówi o sobie, że jest wegetarianinem albo weganem (choć to drugie już rzadziej). Je tylko ryby, owoce morza albo ewentualnie, kiedy wyjeżdża na zagraniczne wczasy opierdala dzień w dzień coś mięsnego, bo warto spróbować lokalnego jedzenia albo ciężko znaleźć. No, to sorry, jesz mięso czy nie jesz? Bo ja też jem ze dwa razy w miesiącu, obojętnie czy są to wczasy, czy siedzę na dupie w domu przez pół roku. To może i ja zasługuję na miano BYCIA WEGE. Chyba jednak nie.
Kolejną dobrą opcją są żelki. Z reguły robi się je, upraszczając, z kości. Kości mają... uwaga - zwierzęta! Ale niektórym wegetarianom nie przeszkadza to w opierdalaniu paczki żelków dziennie.
Czy ryby, owoce morza i tak dalej, to zwierzęta, czy nie? Chyba tak, prawda? Przynajmniej tego uczono mnie na przyrodzie w podstawówce. Skoro ryby to zwierzęta, to wegetarianie szamiący rybę, chyba jednak nimi do końca nie są, co nie?
Świata nie uratujesz, ludziom nie dogodzisz, ale sama nie wiem nawet jak to nazwać: czy głupotą, czy ślepotą, czy hipokryzją, czy czym innym?
Mam koleżankę, która niedawno była w ciąży. Kolejny kontrowersyjny temat - jest wegetarianką od ładnych paru lat. Może niektórzy nazwą to głupotą, niektórzy nie, ale trzymała się diety przez całą ciążę. Przykuwała jedynie większą wagę do jej bilansowania (podobno skończyło się głównie na kilogramie twarogu dziennie). No i jak dla mnie tutaj brawa, bo nie obnosi się z tym, nie lajkuje trzydziestu tysięcy stron na fejsbuku, jest wytrwała w tym, co uważa za słuszne. Kiedyś wegetarianie byli dla mnie wzorem, wow, nie je mięsa, wow, podziw, wow.
Zdecydowanie nie jestem wegetarianką ani tym bardziej weganką, mimo że wegańska kuchnia jest niesamowicie smaczna. Lubię sobie oszamać raz na jakiś czas jakieś dobre mięcho, a to czy robię to raz w roku, czy raz w tygodniu chyba jej ze mnie nie czyni. Nie mam problemu z tym, że ktoś jest wege albo nie, mam tylko problem z nazewnictwem. Ciśnienie ze mnie zeszło, koniec.