piątek, 20 września 2013

Pierwszy tydzień w BEO

Nadal nie mamy internetu, w związku z czym pisanie bloga czy odpisywanie na wiadomości na fejsie są dość problematyczne, cały czas mam zapierdol. Przyszłyśmy drugi raz w ciągu trzech dni do sąsiedniej kawiarni Prohibicija, barman się z nas śmieje, kawę mają średnią, ale za to internet z dobrym łączem.

Już nawet niewiele pamiętam z całego tygodnia, co po czym następowało, ale postaram się chociaż w skrócie opisać i wylać wszystkie swoje żale - niekończącą się papierologię, brak organizacji ze strony obu uniwersytetów i skurwysyństwo procedury ubiegania się o wizę. Są też pozytywy, ale wszystko po kolei.

Zacznę od poszukiwań mieszkania. W niedzielę kupiłyśmy z Olgą gazetę z ogłoszeniami ważną od poniedziałku, więc pół dnia spędziłyśmy na obdzwanianiu ludzi. Umówiłyśmy się na kilka spotkań, rozmawiała oczywiście Aśka. Pierwsze z nich było w samym centrum, przy Cara Lazara, mega widok, ogromna przestrzeń, ale bez mebli + facet wyczuł, że może z nas ściągnąć trochę hajsu i zaproponował 700€, ewentualnie 900€ i mógłby umeblować nam (nieznacznie) chatę. Mimo widoku i standardu mieszkania - zupełnie nieopłacalna oferta.





 Buła z tabliczką czekolady w środku za 80 dinarów. 

 Wszystko słodkie.




 Polski akcent.





Taki wóz kupimy.

Kolejne z mieszkań znajdowało się na Dorćolu, znalazła je nam agentka (+ 50% czynszu). Zakochałyśmy się w widokach, we wszystkim, najarałyśmy się na taras, z którego miałybyśmy widok na DUNAJ. Byłyśmy już prawie pewne, że je bierzemy, ale miałyśmy umówione kolejne spotkania (dwa). Cena mieszkania: 600 € z opłatami + internet. A oto widoki spod bloku (przyznajcie, że nawet przy tej cenie i odległości od centrum można się było zakochać):




Nasz niedoszły ogródek. 

Ostatnie piętro miało być nasze. 



Następne mieszkania poszłyśmy oglądać z grzeczności. Drugie było na Bulwarze Kralja Aleksandra, właścicielka przemiła (chociaż wynajem też przez agencję), cena przystępna (500€ + rachunki). Długo się nad nim zastanawiałyśmy, ale drogie antyki i wizja domówki ostatecznie je przekreśliły.

Trzecie i zarazem ostatnie mieszkanie znajdowało się bardzo blisko centrum, wynajem od właścicielki, 360€ + opłaty, trzy osobne pokoje, standard raczej studencki. Po obejrzeniu mieszkania od razu poszłyśmy do pobliskiej restauracji na jakieś mięcho (bardziej niemieckie żarło, ale dawało radę).




Dyskusja na temat mieszkań, ich plusów i minusów trwała dobre dwie godziny. Zdecydowałyśmy się w końcu, jak na cebulaków przystało, na najtańsze mieszkanie, do którego wprowadziłyśmy się następnego dnia rano. Z biegiem czasu okazuje się, że to był strzał w dziesiątkę, do centrum mamy 10-15 minut piechotą, własciciele są przemili, pomocni, kochani i idą nam ze wszystkim na rękę. Podpisali nawet umowę na neta na dwa lata, żebyśmy płaciły mniej (różnica jakichś 10€). Myślałyśmy też o kupnie YUGO, ale na razie nie stać nas na kołdrę i inne rzeczy, więc śpimy razem i grzejemy się wzajemnie. Właścicielka podrzuciła nam ostatnio jakiś dodatkowy koc, a kołdrę pożyczyłyśmy, także chyba nie zamarzniemy.



Belgradzki standard. 


 Zabijanie prusaka, cz. I.

Zabijanie prusaka, cz. II (ostatecznie prusak zbiegł).

 Widoczki z okna. 

 Prohibicija na dole (widok z kuchni).




 Pokój Olgi.


 Pokój Aśki.

Mój pokój z fortepianem Karla Hamburgera. 


Widoczki z mojego pokoju. 



Okazuje się też, że mieszkamy w lansiarskiej dzielni, wokół same fancy kluby, podobno najbogatszych i najprzystojniejszych Serbów można znaleźć właśnie tutaj. Nie ukrywam, trochę się jaramy perspektywą imprez.

W środę ESN Belgradzki zorganizował spotkanie integracyjne, które zakończyło się o 4 nad ranem w naszym mieszkaniu. Wyglądało jak imieniny cioci (nie mamy naczyń, wódkę piliśmy w filiżankach).





Teraz kolej na narzekanie. Nikt nic nie wie, koordynator z Beo właściwie nas nie informuje co i jak załatwiać, a jeśli już informuje, to błędnie. Okazuje się, że na wizę miałyśmy sporo czasu, a spięłyśmy się, żeby załatwić ją jak najszybciej, bo w innym wypadku najprawdopodobniej zapłaciłybyśmy mandat. We wtorek rano właściciele pojechali z nami na policję zarejestrować nas, wyrobiłyśmy "white cards" i poza tym nie udało nam się załatwić właściwie niczego, bo "urzędniczka" zamknęła biuro 2 godziny przed czasem i zarządziła sobie przerwę obiadową. Wróciłyśmy tam w środę rano, zapłaciłyśmy ponad 15.500 dinarów za wizę, ale po dwugodzinnym czekaniu w kolejce do biura okazało się, że trzeba zapłacić jeszcze dwa inne rachunki, m.in. za naklejkę. Wyszyśmy, zapłaciłyśmy kolejne kilkaset dinarów, ustawiłyśmy się ponownie w kolejce i czekałyśmy. Załatwianie wizy miało być formalnością, złożeniem dokumentów, a z każdą chwilą pojawiało się coraz więcej problemów. Umówiono nas na rozmowę w przyszłą środę, a dopiero po miesiącu dowiemy się czy dostaniemy wizę...
Po wizycie na policji pojechałyśmy na Fakultet Politickih Nauke (mój), żeby załatwić kolejne papiery. Koordynatorka stamtąd załamała ręce, kiedy dowiedziała się w jakie maliny wpuściła nas główna koordynatorka z Belgradu. Przed wyrabianiem wizy nikt nie mówił o żadnych kosztach, tym bardziej o 170€. Wszystko byłoby w miarę okej, koszty znośne, gdybyśmy otrzymały transfer z UW. Ale transferu nadal nie ma, nam kończą się pieniądze, a UW nie odpisuje na maile. Dobrze chociaż, że mój wydział zaakceptował mi wszystkie zajęcia (mimo że nie wiadomo czy wszystkie ruszą).

Staram się chociaż zamawiać driny czy jedzenie w knajpach po serbsku, większość ludzi mnie rozumie, ale czasami ja albo oni wspieramy się angielskim. Z reguły każda zapytana osoba nawet w minimalnym stopniu dogaduje się po angielsku i naprawdę chce pomóc. Moje wrażenia odnośnie Serbów? Młode Serbki są prześliczne, zdecydowanie i z przykrością należałoby obalić mit Polek jako najładniejszych kobiet na świecie. Ich minusem (Serbek) jest ogólne "zrobienie" - większość chodzi na szpilach, w pełnym (przesadnym) makijażu, a impreza bez sukienki albo nienagannie wyprasowanej koszuli jest praktycznie niemożliwa. Przy tym my: w tiszertach, dżinsach, trampkach albo balerinach. Serbowie są różni, raczej przeciętni.

poniedziałek, 16 września 2013

BEO

Już Beo. Lot przesiadkowy bez żadnych problemów, mile zaskoczył. Leciałam Austrianem z przesiadką w Wiedniu i oba samoloty były mega małe (może przez przyzwyczajenie do tanich linii).
Zaraz po przylocie napastowało mnie kilku serbskich taksiarzy, ciężko się od nich opędzić. Wzięłam autobus A1 na Slaviję (300 dinarów), ale podobno w te same okolice można dojechać innym busem - chyba 72 (za 150 dinarów). Widoki po drodze w sumie mnie nie zaskoczyły - sporo rozwalonych budynków, gacie w oknie, etc.






Popołudnie spędziłam z Olgą, szukając ogłoszeń na słupach i łamanym serbskim kupując gazetę z ogłoszeniami, pljeskavicę, etc. Niestety zrezygnowałam z dodatków oszczędzając sobie pająka z ogórkiem. (Foty nie ma, bo Pani była miła, pljeskavica smaczna i tania, a w dodatku rozpoznała, że jesteśmy Polkami, a nie Rosjankami na przykład).


Oglądałyśmy mega dobre mieszkanie w samym centrum, ale niestety wolne od października.
Potem kurs na hostel - całkiem miły Hostel Centar Station na Karadjordjeva, 10 €, jest wszystko co potrzeba - nawet plakat LOTu na ścianie.



Na razie mieszkają z nami dwaj Niemcy, którzy wracają z rocznej podróży po Afryce. Niby cośtam robili dodatkowo, ale z tego co mówili głównie jeździli na motocyklach i jedli banany. Przez chwilę mieszkała tutaj też Koreanka, która zobaczywszy Niemców uciekła do innego pokoju, naprawdę nie przesadzam. Ruszyliśmy więc na zapoznawcze piwko, skończyło się na piwkowaniu do 2 w nocy w różnych pubach, z których nas przeganiali (nic dziwnego, niedzielny wieczór). Obowiązkowo trzeba było zaliczyć McDonaldsa na siku (i przy okazji cheesburgera za 100 dinarów). Jelen też był, ale na końcu, kiedy padła mi bateria w aparacie.





Przy okazji natknięcia się na malucha, koledzy przypomnieli nam o wcześniejszym żarcie, który naprawdę u nich funkcjonuje (myślałam, że to bajki): jedź do Polski, Twój samochód już tam jest + stwierdzili, że pewnie nadal wszyscy (POLACY) nimi jeździmy. Ale ostatecznie wspólnie doszliśmy do wniosku, że trzeba mieć do wszystkiego dystans, co skończyło się sucharzeniem o Hitlerze.
Teraz ciśniemy załatwiać vizy i szukać mieszkania, bo mieszkanie w hostelu pozbawi nas ostatniego hajsu.