poniedziałek, 18 listopada 2013

To już oficjalne.

/edit dzisiejszy: notka pisana kilka dni temu, info o Budapeszcie późniejsze, ale dopiero dzwoniliśmy do lekarza :)/

Spora przerwa w prowadzeniu bloga, ale absorbowały mnie w międzyczasie różne dziwne rzeczy, szczególnie SEN (ostatnio mogłabym spać 24/7 i prawie mi się to udaje). W międzyczasie bylam w Polsce, chwilę w Budapeszcie (raptem kilka godzin), zdarzyło się sporo, a tutaj jeszcze Zombie Walk nie został opisany (zdjęcia są, ale Paweł coś się nie kwapi, aby napisać relację - ktoś mógłby go pogonić, szczególnie ktoś z Apokalipsy!).

Już oficjalnie stajemy się rodziną, codzienne problemy zazwyczaj już nimi nie są, choć czasem (tak jak ostatnio) nawet mała rzecz urasta do jakichś kuriozalnych rozmiarów. Spodziewamy się dziecka! Nawet kiedy o tym piszę przeżywam to niesamowicie, ręce mi drżą i nie potrafię pohamować wzruszenia. Nie sądziłam, że to kiedyś dotknie mnie - przecież ja nawet nie wiem jak obchodzić się z dziećmi. Nie mam tutaj na myśli czynności, typu mycie, zmiana pieluch i tak dalej, bo zdobyłam jakąśtam praktykę kilka lat temu przy swojej siostrze. Ja po prostu nie wiem jak się bawić, dotykać, uśmiechać, rozmawiać. Czuję, że to przyjdzie, a przynajmniej taką mam nadzieję. Pamiętam, jak czytałam tekst Matki tylko jednej, wszystko się sprawdza!

Z tej okazji miałam ochotę (i nadal mam) odezwać się do WSZYSTKICH znajomych, nawet tych, którzy już nie chcą mnie znać, albo których ja nie chcę. Tylko po to, żeby się pochwalić. Tatko się cieszy, ja się cieszę i niecierpliwię. Już rozrysowuję nasze mieszkanie, co, gdzie ma stanąć, rozdzielam obowiązki i nie mogę się doczekać powrotu do kraju. Serbia staje się dla mnie coraz bardziej nieprzyjazna i frustrująca na każdym kroku, ale może to moje wyczulenie teraz sprawia, że tak to odbieram, może gdyby można było wychylić sobie kielicha od czasu do czasu (raczej często), to byłoby i łatwiej, i milej. A tak to tęsknię. Na szczęście w tym tygodniu cztery dni spędzimy w Izraelu, a trzy w Budapeszcie, więc to już kolejny tydzień odhaczony. Wracamy jakoś 27.11 rano, więc to już w sumie koniec listopada. A już 23.12 będę znów w Warszawie i to na trzy tygodnie!

Wracając do samych początków - dowiedziałam się na początku października, gdzie przez jakiś tydzień utwierdzałam się w przekonaniu, że coś może być na rzeczy, po tygodniu przyszło do zrobienia testu, potem kilku kolejnych i 7.10 wybrałyśmy się wspólnie do lekarza, który potwierdził i bez pardonu zaproponował aborcję. No, bo jak to tak, taka młoda, a tutaj wszystkie usuwają, i że koło trzydziestki to się już rodzi, ale jak ma się dwadzieścia trzy, to (pewnie) życie sobie człowiek całe zmarnuje. Później nawet się ucieszył, bo raczej niewiele ma takich przypadków, że jednak nie, dziękuję za pomoc, ale nie jest to dziecko z dyskoteki, tylko z Polski jeszcze i będzie kochane. Paweł już wiedział od dłuższego czasu jak sprawa wygląda, więc po wyjściu od lekarza telefon do niego - nie odbierał oczywiście. Oddzwonił po chwili, ale już wiedział. Później telefon do mamy, która przez dwie minuty rozmowy śmiała się i krzyczała (ze śmiechu) w stylu: "*%&$@*$, łuhuhuhuhu!". Była akurat w sklepie u koleżanki, także zarówno koleżanka, jak i wszystkie klientki sklepu już wiedzą. Następnego dnia wiedziały też wszystkie koleżanki z pracy i pewnie już jakieś pół Polski. A tata dowiedział się niestety przez fejsbuka, ale też nie wierzył. Zresztą jak większość osób, musiałam ich przekonywać kilka minut. Jedna z koleżanek nawet następnego dnia wypytywała drugą: "Czy aby na pewno...? Gośka, żartujesz. Nie, Ty mnie wkręcasz. Przysięgnij. OJAAA!". Karolina zadzwoniła do mnie od razu po smsie ciesząc się, że znów będzie ciocią. Taka historia.

Dziadkowie "nasi" się spotkali podczas mojego pobytu w Warszawie, była też moja siostra, która zabrania mówić o tym w przedszkolu, bo dzieci będą się śmiały z niej, że będzie ciocią. Chociaż ja pamiętam, że mając sześć lat bardzo zazdrościłam mojej ośmioletniej koleżance, że będzie ciocią. Marta nie może się doczekać jeżdżenia wózkiem, to na pewno!

Część osób twierdziła, że powinnam czy nawet powinniśmy założyć bloga z tej okazji, ale raczej nie chcę. Dostałam śliczny notesik od Aśki i Olgi, gdzie zamierzam zacząć pisać do Malucha i chyba to wystarczy. Wolę czytać blogi innych matek, niż sama o tym pisać. Na pewno wkrótce zdarzy się jakaś wzmianka, jakiś element wkurwienia doprowadzi do tego, że napiszę o ciąży więcej niż to, że się cieszymy.

Dzieje się tak na przykład z becikowym, o które będziemy się ubiegać, ale szanse, że je dostaniemy są niewielkie (patrz tutaj). Albo pisząc o studiach czy problemach z nimi związanych (mam nadzieję, że takich będzie jak najmniej). Albo zastanawiając się co z moją pracą, do której chciałabym kiedyś wrócić, ale jeszcze nie jest powiedziane, że się to uda, etc. Albo problem z zasiłkiem, który (mam nadzieję) rozwiąże się w ciągu najbliższych dwóch miesięcy maksymalnie.


Ostatnie wyjście w płaszczu, nie da rady dopiąć. 

Czekamy na trzeci ręcznik :) 

 A tu ciotka.

I tu też ciotka. :)

Wpis dodaję teraz, bo niedawno kolega zakończył rozmowę z serskim lekarzem, który poinformował nas o wynikach pierwszych i najważniejszych badań. Wszystko jest w porządku. :)

8 komentarzy: