czwartek, 23 stycznia 2014

Kilka rzeczy, za które lubię Skandynawię (notka z lotniska)

Wracam do Serbii przez Sztokholm (a dokładniej przez Skavstę), gdzie „zmuszona” jestem czekać sześć godzin oglądając film, czytając, pijąc kawę, jedząc. Ostatnio zostawiłam tutaj swój nowiusieńki telefon, ale było to ponad rok temu (aż rok przerwy od Skandynawii!), więc raczej nikt go nie odnalazł, a jeśli nawet, to raczej sobie wziął. Znowu przypomniałam sobie, jak cudna jest Szwecja, jak różni od nas są Skandynawowie i mieszkańcy Skandynawii w ogóle.

leniwe popołudnie na lotnisku

  1. „Niestety, tutaj nie możesz czekać, ale otworzę Ci dodatkową sekretną bramkę, nie będziesz musiała okrążać połowy lotniska”
    Chciałam poczekać sobie na lot do Belgradu w poczekalni po check-inie, ale niestety nie jest to możliwe na sześć godzin przed. Mimo tego, pani, która mnie o tym informowała, otworzyła mi bramkę, żebym nie musiała się telepać kilka metrów dalej z walizką.
    Czy w Polsce coś takiego miałoby miejsce? MOŻE, ale trzeba by trafić na naprawdę dobry dzień i życzliwego człowieka.
  2. Pora lunchu – czas na przerwę
    Wylądowałam chwilę przed 13:00, wszyscy pasażerowie (głównie Polacy) skierowali się ku autobusom do Sztokholmu, więc zostałam na lotnisku ja, maksymalnie pięciu innych pasażerów i pracownicy lotniska. Wszyscy pracują, nie ma oficjalnej przerwy, ale nie ma też spiny. Laska z wygolonym bokiem, wydziaranymi rękami i kolczykami w różnych częściach ciała robi mi kawę, po czym idzie na szluga z koleżanką z knajpy obok. Co druga osoba cośtam niby robi, krząta się, ale wszystko to jakieś takie powolne, rozleniwione, na luzie. Jedzą sobie obiad, popijają kawę i się kręcą. Z grubsza tak to wygląda.
  3. Gdzie jest kontakt?
    Kończy mi się bateria w laptopie, podchodzę więc do kilku pracowników i pytam, gdzie jest kontakt. Wskazują kilka miejsc, po czym idę je sprawdzić. Jedno zajęte, innych nie mogę znaleźć. Podchodzę do ogromnego ochroniarza-Murzyna i znów pytam. Śmieje się życzliwie ukazując złoty ząb w miejscu górnej dwójki i mówi, że nie wie o żadnym innym, oprócz tego (i wskazuje na kontakt na korytarzu). Pytam więc czy ma żadnego przy stoliku, bo spędzę tu najbliższych sześć godzin? Nie, on tu se chodzi, tu se sprawdza, więc to zna. I znowu szczerzy się do mnie swoim złotym uśmiechem.
  4. EKO!
    Wszyscy są eko, wszyscy segregują śmieci, nie ma „normalnych”, czyli ogólnych śmietników, są tylko te do recyklingu. U nas też, powoli, to wchodzi, na lotniskach tym bardziej, ale Polacy i tak jeszcze nie potrafią odróżnić od siebie różnych tworzyw.
  5. Nieważne jak wyglądasz – nikt nie patrzy na ciebie z pogardą/nie traktuje cię inaczej
    Wielki gość na koturnach i w komiksowych leginsach, młody Murzyn ze złotym zębem. No i nawet ja z brzuchem w wielkim swetrze. Kilka godzin wcześniej w Polsce zmacano mnie na bramce dokładnie dotykając każdej części mojego ciała, zamiast poprosić mnie o zdjęcie swetra. W Szwecji, nauczona doświadczeniem, zapytałam czy mam go zdjąć, żeby uniknąć takiej sytuacji. Zdziwiona pani (w Polsce też była to pani, żeby nie było) powiedziała, że nie, przecież jestem w ciąży i co mogę tam chować? I nie chodzi tu już o kwestie bezpieczeństwa, bo Szwedzi są jeszcze bardziej restrykcyjni i upierdliwi. Nie wiem o co chodzi właściwie.
Pół życia marzyłam o tym, żeby wyjechać do jakiegokolwiek skandynawskiego kraju. W podstawówce słuchałam H.I.M., w gimnazjum oglądałam Jackassa, więc jarała mnie Finlandia. Pod koniec gimnazjum zaczęłam słuchać black metalu, więc – Norwegia. W liceum zaczęłam przerzucać się na coraz delikatniejszy repertuar, więc marzyłam o Szwecji. Gdzieś tam w międzyczasie czytałam o Christianii, więc Dania, Kopenhaga, wow. I tak oto na trzecim roku studiów wyjechałam na Erasmusa za koło podbiegunowe, do norweskiego Bodo. Może kiedyś napiszę o tym więcej i będę znów zachwalać wymarzone do życia miejsca, bo cały czas te kraje są dla mnie takimi. I raczej to jest powodem, dla którego męczę się w Belgradzie, gdzie chętnie spędziłabym tydzień – dwa, ale na tym koniec. Tymczasem za osiem godzin wrócę tam na kolejne sześć tygodni.
Żeby nie było tak smutno, dodam na koniec, że w Polsce pani z obsługi WizzAira, usłyszawszy, że jestem w ciąży zrezygnowała z chęci mierzenia mojego bagażu (dawno mi się to nie zdarzyło), państwo w kolejce – mimo że przeszłam z tyłu na sam przód – wpuścili mnie przed siebie (weszłam w pierwszej dziesiątce, bo kilku osobom spieszyło się do zajęcia miejsca, w końcu może zabraknąć, ale nie mam pretensji, spoko, sama bym się zastanawiała czy mi się chce przepuszczać jakąś młodą, a pięć minut mnie nie zbawiło, w przeciwieństwie do następnego kroku → ), później jeden z panów zaoferował się, że poniesie mi walizkę (zniesie ją ze schodów i wniesie do autobusu), a inny zapakował mi ją do luku nad swoim siedzeniem, a po wylądowaniu uśmiechnął się, pomachał i dał znać, że mi ją zniesie (on siedział na środku samolotu, ja na końcu, nie było już miejsc na bagaż z mojej strony). Można? :)

/btw. jestem już w Belgradzie od dwóch dni, wróciliśmy do kraju torebek - jak mogłam o tym zapomnieć!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz