wtorek, 19 listopada 2013

Pałac w Pelesz i Drakula

W związku z tym, że piszę nieregularnie i ostatnia relacja z Braszowa zakończyła się na samym przyjeździe, nie został opisany w sumie najfajniejszy dzień, który tam spędziliśmy. Oczywiście utrudniała nam to pani przewodnik, więc w pewnej chwili razem z Anią odłączyłyśmy się od grupy (po uprzedniej sprzeczce z panią Mirą). Nie ułatwiało nam też tego rzyganie jednej z koleżanek, która najwidoczniej przesadziła z imprezowaniem. Ale na szczęście pamiętam coraz mniej szczegółów, więc skupię się tylko na dwóch zamkach, w których byliśmy. Kolejność była trochę niewłaściwa, bo pierwsze miejsce było bardziej interesujące od drugiego, ale tak nam to zaplanowano.

Pałac w Pelesz












Droga do pałacu wygląda trochę jak nasze Krupówki, mnóstwo tam stoisk z pamiątkami, szczególnie z chińskimi badziewiami dla dzieci. Był tam za to niesamowity Pan, na oko siedemdziesięcioletni, który grał na jakiś instrumencie fletopodobnym (moi znajomi po muzykologii pewnie mnie teraz nienawidzą). W sumie warto się tutaj zaopatrzyć w pocztówki, magnesy i tak dalej, bo w środku pałacu jest jakiś sklepik, co prawda, ale słabo wyposażony. Jeśli mamy ochotę na jakieś ołówki, łyżeczki, książki, to owszem, ale wybór pocztówek lepszy na rumuńskich Krupówkach. Dodatkowo jest taniej niż w Bran przy zamku Drakuli. 

Mieliśmy tam przewodnika mojego ulubionego rodzaju, totalnego freaka. Babeczka opowiadała nam z takim zacięciem, że naprawdę nie można jej było nie słuchać. Nie ogarnęłyśmy niestety biletu na "robienie zdjęć", więc nie ma zdjęć z wewnątrz. Na oficjalnej stronie internetowej jest opisane wszystko dokładnie (cena biletu studenckiego to jakieś 5 RON czyli +/- 5 zł, po okazaniu ISICa), można też zwiedzić go wirtualnie. A tutaj możecie sobie obejrzeć zdjęcia i przeczytać krótki opis tego, co się tam znajduje. Naprawdę warto podpiąć się pod przewodnika, a szczególnie pod sympatyczną panią o nieznanym imieniu, mówiącą ładnym angielskim akcentem i czarnymi, dość krótkimi włosami.

Zamek Drakuli

Generalnie trochę kupa. Jeśli wycieczka jest zorganizowana przez kogoś, typu ESN i biuro turystyczne, raczej nie sprawdzam "przed" co mnie czeka, doczytuję raczej "po" o tym, co mnie zainteresowało jakoś szczególnie. Nie wiedziałam więc za bardzo jak dokładnie będzie wyglądał zamek Drakuli, podobnie jak większość zwiedzających. Mieliśmy zaplanowane wejście z przewodnikiem, ale po pokłóceniu się z naszą Mirą, ja i Ania odłączyłyśmy się od grupy i poszłyśmy coś zjeść. Podobno niewiele straciłyśmy, bo przewodnik opowiadał im tylko kilka minut o zamku, a później chodzili po nim samodzielnie. My w tym czasie poszłyśmy do restauracji, jak się okazało, prowadzonej przez Polaka. Oprócz "międzynarodowego" i rumuńskiego menu, można było spróbować na przykład czerwonego barszczu, pierogów, placków ziemniaczanych, etc. My jednak zostałyśmy przy hambuksie i sałatce. 

Poczytać o zamku możecie znów na oficjalnej stronie albo w skrócie na w/w stronie, na której ktoś opisał też Pelesz. Wygląda jak wygląda, dość nieciekawie, ze względu na to, że bardzo długo właściciele zamku nic z nim nie robili. A poza tym XIV wiek w porównaniu do XIX (Pelesz) prezentuje się raczej mizernie, jeśli chodzi o atrakcyjność i ozdobniki. 

taką miałam minę, jak pani Mira kazała nam czekać na siebie pół godziny i gdzieś zniknęła.

polskie żarło 

zapomniałam dodać, że w "polskiej knajpie" był kibel z kosmosu, samosprzątający się sedes, etc. niestety ktoś już pukał do drzwi, więc zdjęcia sedesu nie ma, ale jestem ja.


tak to się właśnie przedstawia. niby stoję dalej, ale nic to nie zmienia, niestety... 




















W związku z tym, że nagrywałyśmy (głównie Ania) sporo filmików podczas tej wycieczki, wrzuciłam je na swój stary kanał na youtube; poniżej linki:
3. Pani sprzedająca suweniry, której słuchałyśmy, ale niestety nic nie kupiłyśmy. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz