Ostatni dzień był zdecydowanie za krótki. Już o 10:00 miał się rozpocząć free tour po Tel Avivie. Miejsce spotkania: Jaffa Clock Tower.
![]() |
Czerwone skrzynki pocztowe - pozostałość po Brytyjczykach. |
![]() |
Clock Tower |
Przewodnik był wyjątkowo nudny,
skacowany albo po prostu mało zmotywowany ze względu na liczbę
osób, która pojawiła się na spacerze (z dziesięć maksymalnie,
co równe było niskim tipom). Może była to wina tego, że free
tour po Tel Avivie ruszył dopiero dwa miesiące wcześniej. Albo
tego, że jest to zdecydowanie mniej turystyczne miejsce niż
Jerozolima. Nie wiem, fakt, że było słabo, czekałam na koniec i
cieszyłam się dobrą pogodą i zdjęciami.
W drodze powrotnej skoczyłyśmy na Jaffa Flea Market - żałuję, że nie trafiłyśmy tam od razu, kupiłabym milion mniej kiczowatych pamiątek. Jest tam WSZYSTKO, zdecydowanie must see (szczególnie siódme zdjęcie poniżej).
No i lody. Nie-sa-mo-wi-cie smaczne, można łączyć smaki, porcje dają ogromne, ale cena też niezła (niecałe 20 złotych). Jeśli będziecie w TA, wpadnijcie do DR LEK.
INTERNET JUŻ WRÓCIŁ, bo jestem w Polsce na chwilę. Miesiąc ciszy, ale mam się czym usprawiedliwić ;) To był już ostatni szot zdjęć z Izraela, obiecuję w tym miesiącu dodać jeszcze zaległy Budapeszt i może coś jeszcze. A tymczasem wracam do pisania swoich prac zaliczeniowych, które piszę już totalnym pongliszem (prawie jak Natasza Urbańska).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz