środa, 4 grudnia 2013

Jestem wege, jem mięso raz w miesiącu albo na wyjeździe.

Dostanę pewnie w japę od części swoich znajomych, ewentualnie się obrażą na jakiś czas, ale nie mogę się powstrzymać przed zwróceniem uwagi (pewnie po raz setny) na wegetarian. Mam kilkoro znajomych, którzy są weganami i faktycznie trzymają się tego. Przez dłuższy czas pozerzy byli mi obcy, mieszkając w Toruniu obracałam się głównie w "takim" towarzystwie, ale ostatnio coraz więcej ludzi mówi o sobie: JESTEM WEGE. I tu klops.

Ja jem mięso, lubię sobie zjeść babciny pasztet z dzika albo zająca, dobry schabik kupiony przez matkę od znajomego ze wsi, ale mięso jem rzadko. Średnio podchodzi mi smak, nie przepadam za wieprzowiną czy wołowiną, ryby dobrze jeść tylko świeże, więc też o nie ciężko. W sumie, biorąc pod uwagę część moich znajomych i ich "filozofię", mogłabym powiedzieć, że jestem wege, przecież nie jem mięsa zbyt często.

Czy nie jest śmieszna sytuacja, kiedy robimy wspólnie kolację, ktoś kogoś pyta: ejże, kto nie je mięsa? (ja z chęcią bym nie zjadła, ale z reguły jest to pytanie z podtekstem: kto jest wege? więc nie powiem, że ja, bo jem, ale pewnie tego konkretnego nie zjem, bo nie lubię - i potem siedzę o suchym pysku albo podziubię trochę i podziękuję). I w tym momencie podnosi rękę ktoś. Ktoś faktycznie, nie je mięsa, więcej - mówi o sobie, że jest wegetarianinem albo weganem (choć to drugie już rzadziej). Je tylko ryby, owoce morza albo ewentualnie, kiedy wyjeżdża na zagraniczne wczasy opierdala dzień w dzień coś mięsnego, bo warto spróbować lokalnego jedzenia albo ciężko znaleźć. No, to sorry, jesz mięso czy nie jesz? Bo ja też jem ze dwa razy w miesiącu, obojętnie czy są to wczasy, czy siedzę na dupie w domu przez pół roku. To może i ja zasługuję na miano BYCIA WEGE. Chyba jednak nie.

Kolejną dobrą opcją są żelki. Z reguły robi się je, upraszczając, z kości. Kości mają... uwaga - zwierzęta! Ale niektórym wegetarianom nie przeszkadza to w opierdalaniu paczki żelków dziennie.
Czy ryby, owoce morza i tak dalej, to zwierzęta, czy nie? Chyba tak, prawda? Przynajmniej tego uczono mnie na przyrodzie w podstawówce. Skoro ryby to zwierzęta, to wegetarianie szamiący rybę, chyba jednak nimi do końca nie są, co nie?

Świata nie uratujesz, ludziom nie dogodzisz, ale sama nie wiem nawet jak to nazwać: czy głupotą, czy ślepotą, czy hipokryzją, czy czym innym?

Mam koleżankę, która niedawno była w ciąży. Kolejny kontrowersyjny temat - jest wegetarianką od ładnych paru lat. Może niektórzy nazwą to głupotą, niektórzy nie, ale trzymała się diety przez całą ciążę. Przykuwała jedynie większą wagę do jej bilansowania (podobno skończyło się głównie na kilogramie twarogu dziennie). No i jak dla mnie tutaj brawa, bo nie obnosi się z tym, nie lajkuje trzydziestu tysięcy stron na fejsbuku, jest wytrwała w tym, co uważa za słuszne. Kiedyś wegetarianie byli dla mnie wzorem, wow, nie je mięsa, wow, podziw, wow.

Zdecydowanie nie jestem wegetarianką ani tym bardziej weganką, mimo że wegańska kuchnia jest niesamowicie smaczna. Lubię sobie oszamać raz na jakiś czas jakieś dobre mięcho, a to czy robię to raz w roku, czy raz w tygodniu chyba jej ze mnie nie czyni. Nie mam problemu z tym, że ktoś jest wege albo nie, mam tylko problem z nazewnictwem. Ciśnienie ze mnie zeszło, koniec.

8 komentarzy:

  1. Dlatego też nie nazywam siebie wegetarianką, ponieważ jem ryby i owoce morza, ale nadal trzymam się z dala od mięsa. Co do innych, pozwól im wierzyć w swoją bajkę. W obecnych czasach ludzie desperacko starają się być inni od reszty, chociażby w najmniejszym stopniu. Twoja irytacja niczego nie zmieni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i taką postawę się chwali. :) Musiałam sobie trochę upuścić dzisiaj.

      Usuń
  2. a ciasto? jest z jajek więc dla wegan "fe"! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ciasta wegańskie są dobre, w ogóle kuchnia wegańska jest DOBRA, więc warto (nawet będąc mięsożercą) sobie próbować.

      Usuń
  3. Część pierwsza
    A gdzie ta dyskusja? Bo ciekawe to całkiem. W sumie pewnie powinnam się czuć skrytykowana, ale ponieważ całe życie ludzie zaglądają mi do talerza i się na ten temat wymądrzają, to już od dawna mam w dupie, czy się komuś podoba mój sposób odżywiania i jak ktoś mnie nazywa. Ale jest tu też zasadniczy problem na styku języka i rzeczywistości, który jest filozoficznie ciekawy z punktu widzenia kognitywizmu. Język zwykle zawodzi jako precyzyjne narzędzie komunikacji, a tzw. "wielkie kwantyfikatory" czyli "zawsze" i "nigdy" to określenia wyidealizowane, których odpowiedniki nie występują w świecie realnym.
    Chodzi o to, że wegetarianizm to tylko jakaś przybliżona nazwa. Do kurczowego trzymania się definicji (i denerwowania się, że coś do nich nie pasuje, oraz obwiniania o to innych ludzi) zmusza nas nasz zachodni sposób myślenia i kategoryzowania świata na białe i czarne. Tymczasem wszystkie holistyczne systemy żywienia, nawet te RESTRYKCYJNIE wegetariańskie, je paradoksalnie - dopuszczają. Na przykład w kuchni tradycyjnej medycyny chińskiej, z zasady wegetariańskiej, mięso jest. Jest lekiem. Wręcz jest określane tym samym słowem, co "ZIOŁA". I z tego względu naszymi zachodnimi nazwami, kategoriami - tymi ciasnymi pudełkami, w które próbujemy bezkrytycznie wcisnąć innych ludzi - można się zasadniczo podetrzeć. Warto spojrzeć z perspektywy.
    Dla Toma "wegetarianizm" oznaczał, że nawet "nie wolno mi" nawet dotknąć mięsa. Tak? A kto mi zabroni, pytam się, i jakim prawem? Według mnie - taki wegetarianizm, bezkrytyczny, to też durna ideologia, może nawet religia, a nie rozsądny wybór. Wyborów żywieniowych i ocen dokonuje się w imieniu swoim i wyłącznie swoim. I to, ze czyjś nawyk i wybór nie pasuje do definicji, dowodzi tylko, że taka jest natura języka i definicji.
    Tylko że nazwy, definicje, są potrzebne do komunikacji i z braku szybszego sposobu wyrażenia "nie chcę jeść mięsa, ale je jem, ale tylko czasem, bo staram się ograniczać, choć mi nie wychodzi, ale jeśli mam wybór, to go nie jem, bo...." mówi się "jestem wegetarianinem". Sama słyszałaś, jak zareagował Tom: "ej, pytam tylko, ile mam kupić". Nikogo deklaracja wegetarianizmu ze strony innej osoby nie powstrzyma od nałożenia sobie na talerz schabowego, więc o jakiej "modzie" czy "lansie" w ogóle mowa?
    Zatem, po pierwsze - każdy ma swoje potrzeby i pierdolenie, że zdrowie randomowego zwierzątka jest dla nas ważniejsze niż nasze własne, jest właśnie szczytem hipokryzji. Po drugie: moim zdaniem kalmar to jednak nie świnia (tylko czasem jej część:PPP). Ja myślę o tym tak: gdybym była na bezludnej wyspie, prawdopodobnie potrafiłabym złapać, zabić, wypatroszyć, upiec i zjeść jakiegoś mięczaka, rybę, kurczaka czy nawet królika. Gorzej z dziką świnią. Albo nawet oswojoną krową. Nie wyobrażam sobie, że takie stworzenie zabijam, więc też niemiła jest mi myśl, że je jem. Ale nie wyobrażam sobie pierdolenia na jakimś wyjeździe z ludźmi non stop, że nie mogę zjeść nic odzwierzęcego, nie usiądę w knajpie z owocami morza, opierdalania ludzi za to, co nakładają SOBIE na talerze, że robią grilla, albo że jedzą żelki...
    [to nie jest koniec tej argumentacji]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie czekając na dokończenie argumentacji powiem tylko, że irytuje mnie afiszowanie się tym, lajkowanie miliarda stron na fejsbuku, udostępnianie ich i bycie cierpiętnikiem, PODKREŚLANIE i szufladkowanie siebie samego, a przy tym okazyjne jedzenie przysłowiowego schabowego. Nie chce mi się rozwodzić nad tym "jak szkodliwy jest fejsbuk i inne portale społecznościowe, jak dobrze było na świecie dwadzieścia lat temu, kiedy ludzie pisali do siebie listy i doceniali spędzony ze sobą czas" i tak dalej, bo w sumie do tego nawiązuje fejsbukowy afisz właśnie. Większość moich znajomych (czy są weganami, czy wegetarianami) nie ma problemu z tym, że ktoś obok je kotleta czy coś innego, więc problem "pierdolenia na jakimś wyjeździe" zupełnie mnie nie dotyczy i nie interesuje nawet. Zastanawiam się też nad tym co daje komukolwiek prawo do oceniania czy kalmary są mniej zwięrzętami niż krowy, etc. Dla mnie jest to prawie żadna różnica, ani tych, ani tych nie lubię. Nie szufladkujmy się i po co ja to robię? Hm, a czemu sami wegetarianie to robią? Nie jesz mięsa (zazwyczaj, bo tylko na święta), to powiedz, że nie jesz mięsa, ale w sumie jak zrobi coś dobrego, to spróbujesz i najwyżej podziękujesz, bo niedobre. A jak nie masz ochoty, to powiedz, że nie masz ochoty i sam przestań szufladkować.

      Usuń
    2. Tylko nie dorabiaj ideologii :)

      Usuń
  4. Część druga
    Moje zdanie najkrócej, jak umiem: świadome ograniczanie też jest w cenie. Moim zdaniem - SKALA jak najbardziej się liczy, a z Twojej notki wynika, że według ciebie nie ma znaczenia. To mnie szczerze mówiąc dziwi. Przemówiło do mnie kiedyś takie zdanie zagorzałego weganina: wcale nie trzeba zerować spożycia - przecież jeśliby wszyscy ograniczyli jedzenie mięsa tylko o połowę, to i tak czysto matematycznie wyszłoby na to samo, co w sytuacji, kiedy połowa ludzi przechodzi na totalny wegetarianizm, a połowa nie zmienia nic. Bo o losie zwierząt nie decyduje sama jednostkowa chęć zjedzenia mięsa, tylko jego masowa produkcja, na potrzeby masowego wpierdalania, które nikomu nie służy, a najpewniej - wręcz szkodzi. Nie cierpienie danego zwierzątka, tylko cierpienie zwierząt, jako masy, wynikające z chciwości, żarłoczności, bezmyślności a przynajmniej nieświadomości.
    Co do samych dyskusji o mięsie: ja nie lubię w ogóle zaglądania ludziom do talerzy, nie lubię, jak ktoś mi zagląda, a już najbardziej, jak próbuje się mnie wtłoczyć w jakąś ramkę. Z tego samego powodu nikomu nie będę recenzować zawartości michy, ani tym bardziej niczego z niej komuś wyciągać na siłę. Ale te ramki to jedyny sposób, w jaki ludzie mogą coś ustalić w realnych sytuacjach życiowych - i dlatego zawsze na pytanie "czy chcesz/ będziesz teraz jeść / mięso" odpowiem "nie". A jeśli to pytanie będzie zadane w formie "Czy jesteś wegetarianką" odpowiem "tak". Właśnie dlatego, że nie lubię wdawać się w szczegóły jadłospisu. Bo jak przez dziesięć lat życia oglądana jest każda twoja kupa, żeby zobaczyć, co jadłaś i w jakim stanie zostawiło to twoje jelita, to masz dosyć tłumaczenia się z tego, co masz w swojej diecie i reagujesz alergicznie na próby określania arbitralnie przez osoby trzecie, co masz uważać za fajne, a czego masz się wstydzić.

    OdpowiedzUsuń